O treningu ?>

O treningu

Po co aktorowi trening? A jeśli już, to jaki? Na te pytania swoją praktyką i przemyśleniami dawali różne, choć utrzymane w podobnym duchu odpowiedzi najważniejsi dwudziestowieczni reżyserzy, tacy jak Brook czy Suzuki (pierwszy zamykał teatralną olimpiadę w 2016 roku, drugi ją otwierał). Odsyłam do nich, bo nic nie zastąpi lektury ich słów i studiowania ich praktyk.

Tutaj powiem najprościej. Trening jest przygotowywaniem się na spotkanie z Inną i z Innym. Czyli z niewiadomą, zagadką, z nieprzewidywalnym, z odmiennością. Zmiennych dotyczących tego spotkania jest tak wiele, że nie sposób uwzględnić wszystkich, wszystkiego przewidzieć (co sprawia, że trening zawsze będzie czymś prowizorycznym, nieidealnym). Obejmują one: porę roku i dnia, pogodę, aktualne wydarzenia i nastroje społeczne, liczbę widzów, charakter przestrzeni i jej akustykę, kondycję aktorów i fakt, który to już rok pracy. I w tego typu siatce zależności (oczywiście w rzeczywistości o wiele ciaśniej splecionej, gdyż czynników jest dużo więcej) musi się odnaleźć aktor. To dlatego właśnie musi trenować. I bynajmniej przepróbowanie materiału spektaklowego nie wystarcza, bo spektakl jest jak żywe stworzenie, które łatwo „spłoszyć” i sprawić, by – mówiąc językiem sportowym – „falował”, tzn. raz był lepszy, raz gorszy, momentami świetny, chwilę później „notował przestój”. Falowanie pojawiać się może w obrębie pojedynczego spektaklu lub dotyczyć kolejnych powtórzeń. Trening przydaje się, aby temu przeciwdziałać, pomocny jest szczególnie wtedy, gdy nie idzie, gdy spektaklowa „maszynka” mimo przygotowań na próbach z różnych powodów zacina się, zaciera niczym źle nasmarowany silnik. Tym smarem są ćwiczenia.

Antropologia teatru uczy nas, że ćwiczenia ciała, głosu, wyobraźni, refleksu, temporytmu itd. wpisują w ciało-umysł-ducha aktora określone wzorce reakcji, warunkują je, co widz percypuje, często nawet o tym nie wiedząc i niekoniecznie zwracając na te sprawy uwagę, bo odbywa się to – jak udowadniają kognitywiści – na poziomie neuronalnym. (Kwestia ta jest szczególnie wyrazista w przypadku reprezentantów różnych dyscyplin sportowych. Inne ciało posiadać będzie zapaśnik, inne siatkarz. Na różne sposoby będą się też nim posługiwać. Praktyka odciska się również w ich umysłach, bo każda dyscyplina sportowa wymaga innego typu koncentracji czy umiejętności mobilizacji swych zasobów). To wytrenowane ciało-umysł-duch jest tym fundamentem, na którym stanąć może mały domek spektaklu. I jeśli ten fundament skruszeje, wówczas w chwilach scenicznych zawahań częstokroć zaczyna się „pompowanie” emocji, działanie na siłę, najczęściej objawiające się poprzez nadmierną gestykulację i swoistą frenezję ekspresji. Pewność co do znaczenia tego, co chcę przekazać i siebie w tym procesie jest oszczędna, nie potrzebuje nadmiaru, braki niweluje taktownie i bez wytężania się. Ta pewność płynie z długofalowego treningu oraz ściśle z nim związanej postawy.

Jak się przygotowywać? Jak ćwiczyć? Na pewno trzeba uwzględnić fakt, że ćwiczenia muszą być indywidualne i ewoluować, gdyż i my się zmieniamy (starzejemy z każdą godziną, minutą, sekundą – niestety). Tutaj przydatną wskazówką może być szukanie równowagi pomiędzy tym, co ustalone (czyli powtarzane w długofalowych okresach), a ćwiczeniami co rusz nowymi, pojawiającymi się na krócej, wprowadzanymi dla przywrócenia świeżości. Wykonywanie pierwszego typu pracy przypomina drążenie studni, pogłębianie tego, co już poznaliśmy, drugiego – otwieranie puszki Pandory, czyli wchłanianie nowego. Ale nie to jest zasadnicze. Najważniejsze jest, by nie oddzielać „jak” od „dlaczego”. To, w jakiej sprawie rozpoczęliśmy pracę, wpływa na trening. Jeśli zabraknie tego typu sprzężenia, ryzykujemy, że ćwiczenia wyrodzą się w powtarzane do znudzenia schematy. Staną się rutynowe.

Równowagi szukać można też między tym, co powtarzalne i tym, co wydarzeniowe. I to mimo tego, że trening z założenia opiera się na repetycji. Szukanie, czy może lepiej – otwarcie się na niepowtarzalność, to gotowość do zmiany planu, obranego kierunku, wprowadzania modyfikacji. Ale nie tylko. To również szukanie przekraczania tego, co codzienne (bo codziennie uprawiane). Szukanie niezwykłego w zwykłym – poprzez bycie w pełni, które jest byciem-w-odpowiedzi. Bycie tu i teraz. Jak podczas spektaklu. Jak w życiu.

Trening jest swoistym tłem pracy. Czymś, do czego można się odwołać w niepewnej i stresującej dziedzinie, jaką jest kreacja. Dzięki niemu można starać się przekroczyć strach, uniknąć niebezpieczeństwa agresji i/czy autoagresji, będących pochodną lęku, że tym razem nic się nie znajdzie, na nic nie wpadnie, że się nie uda, że nie sprostam.

Jak się przygotowywać na nieznane? Trzeba uwzględniać w procesie treningu aktorskiego szeroki diapazon napięć, mając na uwadze to, że aktor poddany jest rozmaitym presjom. I przygotowywać się (go, ją) na nie. Niestety. Niestety – bo oznacza to, że trening wcale nie musi być czymś miłym, związanym z konsumpcją wydzielanych endorfin. Innymi słowy, to nie pigułka szczęścia, ale nierzadko ciężka i stresująca harówa. Tyle że jeśli tak o nim będziemy myśleli i tak do niego podchodzili – będzie on harówką w dwójnasób.

Kiedy? Gdzie? W jakiej dawce? Z kim? Pytania o trening można by mnożyć. Ale na nie łatwiej odpowiedzieć (zawsze indywidualnie!) niż na pytania: „co robić?”, „po co?” oraz „jak?”. Trzeba – jak zwykł mawiać Brook – mniej mówić, więcej robić. Bo praktyka pojmowana i uprawiana jako proces bardzo często przynosi odpowiedzi na te pytania, które nawet jeszcze nie zdążyły się pojawić…

Grzegorz Ziółkowski

14 i 30 listopada 2016

9 marca i 3 kwietnia 2017